-Rose, możesz już skończyć mizdrzyć się przez tym lustrem?
–mruknął Chuck. Stał oparty o futrynę i od jakichś 15 minut stał i patrzył jak
jego dziewczyna przekonuje się o własnej urodzie.
-Oj, poczekaj chwilę! Nie mogę przecież wyglądać jakbym
urwała się spod pierwszej lepszej lampy, prawda?
Chłopak zaśmiał się cicho ukazując rządek białych,
równiutkich zębów. –Ty zawsze wyglądasz pięknie. –powiedział i objął ją
delikatnie w tali. Dziewczyna spojrzała w jego zielone oczy i uśmiechnęła się.
Zapomniała całkowicie o wcześniejszej kłótni, spowodowanej tym, że po raz
kolejny wyszedł z mieszkania tłumacząc się spotkaniem z przyjacielem. Ach,
gdyby Paul wiedział ilu kłamstw jest podstawą nie uwierzyłby we własną sławę. Rose
nigdy nie darzyła go wyjątkową sympatią. Wydawał jej się, no jakby to ująć, po
prostu głupi. Nie wiedział najprostszych rzeczy, nie rozumiał żartów, a pojęcie
„sarkazm” było mu zupełnie obce. Jak jej uroczy, inteligentny, wygadany chłopak
mógł spotykać się z takim kimś? Nie miała bladego pojęcia.
Wyszli z wysokiego bloku przez przeszklone, obrotowe drzwi.
Szybkim krokiem, trzymając się za ręce doszli do trzydrzwiowego, sportowego,
czarnego BMW. Hills usiadła na jasnym, nagrzanym promieniami słońca fotelu. I'm so happy cause today I found my friends. They're in my head. I'm so ugly but that's ok, 'cause so are you wybrzmiał głos Cobain’a w kieszeni
kremowych rurek Chuck’a. Chłopak kątem oka spojrzał na wyświetlacz, po czym
cisnął telefonem na tylne siedzenie.
-Kto to? –spytała Rose.
-Emm…co?
-Pytałam kto dzwonił.
-Aaa…eee…Paul oczywiście. –odpowiedział nerwowo rozchylając
ray ban’y, lustrzanki.
-Nie odbierzesz? –spytała lekko podejrzliwie.
-Nie. –powiedział zdecydowanie. –Nikt nie powinien nam
przeszkadzać.
-Nawet twój najlepszy przyjaciel?
-Szczególnie on. –niemal warknął i nacisnął pedał gazu.
-Tak? –mówiła blondynka do telefonu stojąc w toalecie
restauracji.
-Czy twój sms jest aktualny? –usłyszała głos Penny w
słuchawce.
-Co?
-Czy to, co napisałaś mi w sms’ie jest najprawdziwszą prawdą
i jesteś teraz na randce?
-No tak…Wiesz, że wysłałam ci tą wiadomość 4 godziny temu?
-Tak, ale mam ci coś do powiedzenia teraz. Twoi przyszli
rozmówcy według wszechwiedzących stron plotkarskich powinni tam dzisiaj
zajrzeć.
-No i co z tego? Przecież nie podejdę do nich teraz z
dyktafonem i nie spytam „Jak czujesz się będąc plastikową lalka boysband’u bez
przyszłości i dobrej muzyki, kolego z dużą głową?”
-Nie no, tak tylko chciałam żebyś wiedziała…Ale z tym
dyktafonem to uważaj, bo ten jeden może ci przywalić?
-Chojrak się znalazł, niech spada. Dobra, wracam, na razie.
-Hej.
Popchnęła drewniane drzwi. Otworzyły się lekko, ukazując
ogromną salę wypełnioną pięknie nakrytymi stolikami. Przeglądając się w szybie
oddzielającej restaurację od kuchni podążyła w stronę czekającego chłopaka.
Uśmiechnęła się. Kochała swoje życie, nie wyobrażała sobie, że mogłoby wyglądać
inaczej. Ten wyjazd kilka lat temu był najlepszym, co mu się w życiu
przydarzyło.
Zatrzymała się kilka metrów przed ich stolikiem. Chuck
rozmawiał nerwowo z wysoką brunetką o szerokich biodrach i dużym biuście.
Ubrana była w niezwykle krótką, czarną, skórzaną sukienkę (chociaż według Rose
przypominało to raczej dłuższą bluzkę). Na stopach miała niebotycznie wysokie
szpilki, które jeszcze bardziej eksponowały jej i tak długie nogi.
Czerwone, duże, wypukłe usta wykrzywiła w grymasie
odrzucając jednocześnie do tyłu długie, brązowe, fale włosów. Nagle szepnęła
coś i oboje zwrócili się w stronę Rose.
Chuck podniósł się, a dziewczyna oderwała się od stołu.
-To Julie, moja…koleżanka ze stódiów.
-Tak, chodzimy razem na zajęcia z farmacji. –potaknęła
brunetka.
-Z tego co wiem, to on studiuje prawo. –mruknęła cicho
Hills.
Chuck zupełnie ignorując jej wstawkę kontynuował. –Julie, to
Rose- moja d z i e w c z y n a. –wypowiadając ostatnie słowo spojrzał znacząco
na dziewczynę, której uśmiech stał się jeszcze bardziej sztuczny niż przedtem.
-Miło mi poznać. –wyciągnęła rękę w kierunku Rosalie.
Uścisnęła ją. –Dobrze, nie będę już przeszkadzać, do zobaczenia. –powiedziała
niecko zmieszana i odeszła pośpiesznie przyciągając spojrzenia obecnych gości.
-Muszę się przewietrzyć. –powiedziała i niemal pobiegła do
wyjścia. Poczuła, że do oczu cisną jej się łzy. Nie starała się ich nawet
zatrzymać. Pozwoliła, aby słone krople wraz z drobinkami ciemnego tuszu
spływały po jej gładkich policzkach. Była bystrą dziewczyną...jej chłopak nie
mógłby zadawać się z kimś, kto nie zna tabliczki mnożenia. Późne powroty,
weekend’owe wyjazdy z przyjacielem, imprezy, przypominała sobie wszystko, co obecnie
jeszcze bardziej utrudniało jej oddychanie. Wyszła na zewnątrz i opierając się
o zimny mur łapczywie łykała powietrze. Drżącymi rękoma rozpięła torebkę i
wyjęła z niej paczkę Marlboro i zapalniczkę. Dłonie trzęsły jej się tak bardzo,
że nie mogła trafić palcem w iskrę.
-Daj, już nie mogę patrzeć jak to kaleczysz. Do tego trzeba
mieć pewną rękę. –usłyszała męski głos nad sobą. Nawet nie odwróciła głowy,
tylko podłożyła skręcony tytoń pod ogień. Chłopak oparł się o ścianę obok niej.
–Ciężki dzień, co?
-Czy ja cię znam? –odpowiedziała mu z lekką pretensją w
głosie i nareszcie odwróciła się w jego stronę. Stał leniwie trzymając jedną
ręką papierosa, a drugą chowając w kieszeni. Brązowa grzywka całkowicie opadła
mu na oczy, ale on zdawał się tego nawet nie zauważać. Zielonymi oczyma patrzył
na samochody przecinające ruchliwą ulicę. Zaciągnął się, powoli wypuścił dym z
ust, po czym powiedział –Nie, czemu pytasz?
-Mama nie pozwala rozmawiać mi z obcymi. – mruknęła i
również utkwiła głos zielonym Porsche.
-Więc pomilczmy. –odpowiedział. Na jego ustach pojawił się
cień łobuzerskiego uśmiechu.
Dziewczyna pociągnęła mocno tytoniu. Po woli zaczęła
odzyskiwać władzę w rękach.
-Trzeba by rzucić to w cholerę. –mruknęła i znowu przyłożyła
skręta do ust.
-Powodzenia. –zakpił nieznajomy. Rose uświadomiła sobie, że
ludzie jej pokroju są dosyć irytujący. Popracuje nad tym.
Chuck wybiegł z restauracji machając w ręce granatową
marynarką.
-Rose! –krzyczał, rozglądając się na wszystkie strony.
Dziewczyna nie reagowała. Przysunęła się tylko do ciemnego muru i lekko
schowała twarz za muskularnym ramieniem chłopaka, który dalej, ze skupieniem
wlepiał wzrok w światła przejeżdżających aut.
-Rose, gdzie jesteś?! –Chuck nie dawał za wygraną. –Rosalie,
do jasnej cholery, wracaj! To nie tak! –krzyczał chyba bardziej do siebie niż
do niej. Nagle cisnął należącym do niej okryciem w chodnik, ale nie ruszył się
z miejsca. Hills całą scenkę obserwowała znad barku bruneta. Po chwili budynek
opuściła także Julie. Zdecydowanym krokiem podeszła do chłopaka i położyła
objęła go w tali. Chuck rozejrzał się jeszcze raz, powiedział słowa, które z
ruchu ust odczytała, jako „fucking bitch”. Łzy
znowu napłynęły jej do oczu. Natychmiast zaczęła je ścierać.
-Płacz to nie wstyd. –powiedział chłopak nadal nie odrywając
wzroku od drogi.
-To oznaka słabości, nie lubię być słaba.
-To oznaka tego, że nie jesteś bezuczuciowym robotem…Rose,
jeśli mogę tak po imieniu.
-Proszę. Mogłabym się dowiedzieć, kto wyjawia mi te życiowe
mądrości?
-Ależ jestem niewychowany…Louis. Louis Tomlinson.
–niespodziewanie szybkim ruchem odwrócił twarz w jej stronę i wyciągnął do niej
rękę. Uścisnęła ją.
-Rozumiem, że nie wracasz do domu?
-Sądzisz, że poszli do domu?
-Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
-Ależ jestem niewychowana. –wywołała na jego ustach ten sam
uśmiech.-Nie, nie wracam do domu.
-Chodź, kupimy flaszkę w monopolowym i pójdziemy się nachlać
nad Tamizą.
-Kusząca propozycja. –rzuciła. Wymienili się długimi
spojrzeniami, co dla nie zainteresowanych przypominało wzajemne badanie
tęczówek, po czym powoli ruszyli przed siebie licytując się, kto jest bardziej
zakłamany, Chuck czy ona udając, że nie zauważa, co się dzieje.
***
Takie tam z nudów. Nie no, może nie aż tak, ale wydaje mi się, że mi się nie udało. Mam po prostu przeczucie, że mnie zjedziecie za to, że spieprzyłam spoko początek. Sami oceńcie.
Dedykuję ten rozdział Marcelowi (wnuczce Umbridge, żonie Draco Malfoy'a, córce Bellatrix, przyjaciółce Voldzia). I'm in love with her :3
Zamieszczę tu również niecenzuralny dla niektórych cytat tego tygodnia "O nie! Ten fiut znowu napisał". Hahahaha, przepraszam, musiałam.
Love,
Maggie T. ♥