sobota, 21 kwietnia 2012

0.02. My girl, my girl, don't lie to me. Tell me where did you sleep last night...


-Rose, możesz już skończyć mizdrzyć się przez tym lustrem? –mruknął Chuck. Stał oparty o futrynę i od jakichś 15 minut stał i patrzył jak jego dziewczyna przekonuje się o własnej urodzie.
-Oj, poczekaj chwilę! Nie mogę przecież wyglądać jakbym urwała się spod pierwszej lepszej lampy, prawda?
Chłopak zaśmiał się cicho ukazując rządek białych, równiutkich zębów. –Ty zawsze wyglądasz pięknie. –powiedział i objął ją delikatnie w tali. Dziewczyna spojrzała w jego zielone oczy i uśmiechnęła się. Zapomniała całkowicie o wcześniejszej kłótni, spowodowanej tym, że po raz kolejny wyszedł z mieszkania tłumacząc się spotkaniem z przyjacielem. Ach, gdyby Paul wiedział ilu kłamstw jest podstawą nie uwierzyłby we własną sławę. Rose nigdy nie darzyła go wyjątkową sympatią. Wydawał jej się, no jakby to ująć, po prostu głupi. Nie wiedział najprostszych rzeczy, nie rozumiał żartów, a pojęcie „sarkazm” było mu zupełnie obce. Jak jej uroczy, inteligentny, wygadany chłopak mógł spotykać się z takim kimś? Nie miała bladego pojęcia.
Wyszli z wysokiego bloku przez przeszklone, obrotowe drzwi. Szybkim krokiem, trzymając się za ręce doszli do trzydrzwiowego, sportowego, czarnego BMW. Hills usiadła na jasnym, nagrzanym promieniami słońca fotelu. I'm so happy cause today I found my friends. They're in my head. I'm so ugly but that's ok, 'cause so are you wybrzmiał głos Cobain’a w kieszeni kremowych rurek Chuck’a. Chłopak kątem oka spojrzał na wyświetlacz, po czym cisnął telefonem na tylne siedzenie.
-Kto to? –spytała Rose.
-Emm…co?
-Pytałam kto dzwonił.
-Aaa…eee…Paul oczywiście. –odpowiedział nerwowo rozchylając ray ban’y, lustrzanki.
-Nie odbierzesz? –spytała lekko podejrzliwie.
-Nie. –powiedział zdecydowanie. –Nikt nie powinien nam przeszkadzać.
-Nawet twój najlepszy przyjaciel?
-Szczególnie on. –niemal warknął i nacisnął pedał gazu.


-Tak? –mówiła blondynka do telefonu stojąc w toalecie restauracji.
-Czy twój sms jest aktualny? –usłyszała głos Penny w słuchawce.
-Co?
-Czy to, co napisałaś mi w sms’ie jest najprawdziwszą prawdą i jesteś teraz na randce?
-No tak…Wiesz, że wysłałam ci tą wiadomość 4 godziny temu?
-Tak, ale mam ci coś do powiedzenia teraz. Twoi przyszli rozmówcy według wszechwiedzących stron plotkarskich powinni tam dzisiaj zajrzeć.
-No i co z tego? Przecież nie podejdę do nich teraz z dyktafonem i nie spytam „Jak czujesz się będąc plastikową lalka boysband’u bez przyszłości i dobrej muzyki, kolego z dużą głową?”
-Nie no, tak tylko chciałam żebyś wiedziała…Ale z tym dyktafonem to uważaj, bo ten jeden może ci przywalić?
-Chojrak się znalazł, niech spada. Dobra, wracam, na razie.
-Hej.
Popchnęła drewniane drzwi. Otworzyły się lekko, ukazując ogromną salę wypełnioną pięknie nakrytymi stolikami. Przeglądając się w szybie oddzielającej restaurację od kuchni podążyła w stronę czekającego chłopaka. Uśmiechnęła się. Kochała swoje życie, nie wyobrażała sobie, że mogłoby wyglądać inaczej. Ten wyjazd kilka lat temu był najlepszym, co mu się w życiu przydarzyło.
Zatrzymała się kilka metrów przed ich stolikiem. Chuck rozmawiał nerwowo z wysoką brunetką o szerokich biodrach i dużym biuście. Ubrana była w niezwykle krótką, czarną, skórzaną sukienkę (chociaż według Rose przypominało to raczej dłuższą bluzkę). Na stopach miała niebotycznie wysokie szpilki, które jeszcze bardziej eksponowały jej i tak długie nogi.
Czerwone, duże, wypukłe usta wykrzywiła w grymasie odrzucając jednocześnie do tyłu długie, brązowe, fale włosów. Nagle szepnęła coś i oboje zwrócili się w stronę Rose.
Chuck podniósł się, a dziewczyna oderwała się od stołu.
-To Julie, moja…koleżanka ze stódiów.
-Tak, chodzimy razem na zajęcia z farmacji. –potaknęła brunetka.
-Z tego co wiem, to on studiuje prawo. –mruknęła cicho Hills.
Chuck zupełnie ignorując jej wstawkę kontynuował. –Julie, to Rose- moja d z i e w c z y n a. –wypowiadając ostatnie słowo spojrzał znacząco na dziewczynę, której uśmiech stał się jeszcze bardziej sztuczny niż przedtem.
-Miło mi poznać. –wyciągnęła rękę w kierunku Rosalie. Uścisnęła ją. –Dobrze, nie będę już przeszkadzać, do zobaczenia. –powiedziała niecko zmieszana i odeszła pośpiesznie przyciągając spojrzenia obecnych gości.
-Muszę się przewietrzyć. –powiedziała i niemal pobiegła do wyjścia. Poczuła, że do oczu cisną jej się łzy. Nie starała się ich nawet zatrzymać. Pozwoliła, aby słone krople wraz z drobinkami ciemnego tuszu spływały po jej gładkich policzkach. Była bystrą dziewczyną...jej chłopak nie mógłby zadawać się z kimś, kto nie zna tabliczki mnożenia. Późne powroty, weekend’owe wyjazdy z przyjacielem, imprezy, przypominała sobie wszystko, co obecnie jeszcze bardziej utrudniało jej oddychanie. Wyszła na zewnątrz i opierając się o zimny mur łapczywie łykała powietrze. Drżącymi rękoma rozpięła torebkę i wyjęła z niej paczkę Marlboro i zapalniczkę. Dłonie trzęsły jej się tak bardzo, że nie mogła trafić palcem w iskrę.
-Daj, już nie mogę patrzeć jak to kaleczysz. Do tego trzeba mieć pewną rękę. –usłyszała męski głos nad sobą. Nawet nie odwróciła głowy, tylko podłożyła skręcony tytoń pod ogień. Chłopak oparł się o ścianę obok niej. –Ciężki dzień, co?
-Czy ja cię znam? –odpowiedziała mu z lekką pretensją w głosie i nareszcie odwróciła się w jego stronę. Stał leniwie trzymając jedną ręką papierosa, a drugą chowając w kieszeni. Brązowa grzywka całkowicie opadła mu na oczy, ale on zdawał się tego nawet nie zauważać. Zielonymi oczyma patrzył na samochody przecinające ruchliwą ulicę. Zaciągnął się, powoli wypuścił dym z ust, po czym powiedział –Nie, czemu pytasz?
-Mama nie pozwala rozmawiać mi z obcymi. – mruknęła i również utkwiła głos zielonym Porsche.
-Więc pomilczmy. –odpowiedział. Na jego ustach pojawił się cień łobuzerskiego uśmiechu.
Dziewczyna pociągnęła mocno tytoniu. Po woli zaczęła odzyskiwać władzę w rękach.
-Trzeba by rzucić to w cholerę. –mruknęła i znowu przyłożyła skręta do ust.
-Powodzenia. –zakpił nieznajomy. Rose uświadomiła sobie, że ludzie jej pokroju są dosyć irytujący. Popracuje nad tym.
Chuck wybiegł z restauracji machając w ręce granatową marynarką.
-Rose! –krzyczał, rozglądając się na wszystkie strony. Dziewczyna nie reagowała. Przysunęła się tylko do ciemnego muru i lekko schowała twarz za muskularnym ramieniem chłopaka, który dalej, ze skupieniem wlepiał wzrok w światła przejeżdżających aut.
-Rose, gdzie jesteś?! –Chuck nie dawał za wygraną. –Rosalie, do jasnej cholery, wracaj! To nie tak! –krzyczał chyba bardziej do siebie niż do niej. Nagle cisnął należącym do niej okryciem w chodnik, ale nie ruszył się z miejsca. Hills całą scenkę obserwowała znad barku bruneta. Po chwili budynek opuściła także Julie. Zdecydowanym krokiem podeszła do chłopaka i położyła objęła go w tali. Chuck rozejrzał się jeszcze raz, powiedział słowa, które z ruchu ust odczytała, jako „fucking bitch”. Łzy znowu napłynęły jej do oczu. Natychmiast zaczęła je ścierać.
-Płacz to nie wstyd. –powiedział chłopak nadal nie odrywając wzroku od drogi.
-To oznaka słabości, nie lubię być słaba.
-To oznaka tego, że nie jesteś bezuczuciowym robotem…Rose, jeśli mogę tak po imieniu.
-Proszę. Mogłabym się dowiedzieć, kto wyjawia mi te życiowe mądrości?
-Ależ jestem niewychowany…Louis. Louis Tomlinson. –niespodziewanie szybkim ruchem odwrócił twarz w jej stronę i wyciągnął do niej rękę. Uścisnęła ją.
-Rozumiem, że nie wracasz do domu?
-Sądzisz, że poszli do domu?
-Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
-Ależ jestem niewychowana. –wywołała na jego ustach ten sam uśmiech.-Nie, nie wracam do domu.
-Chodź, kupimy flaszkę w monopolowym i pójdziemy się nachlać nad Tamizą.
-Kusząca propozycja. –rzuciła. Wymienili się długimi spojrzeniami, co dla nie zainteresowanych przypominało wzajemne badanie tęczówek, po czym powoli ruszyli przed siebie licytując się, kto jest bardziej zakłamany, Chuck czy ona udając, że nie zauważa, co się dzieje.
***
Takie tam z nudów. Nie no, może nie aż tak, ale wydaje mi się, że mi się nie udało. Mam po prostu przeczucie, że mnie zjedziecie za to, że spieprzyłam spoko początek. Sami oceńcie. 
Dedykuję ten rozdział Marcelowi (wnuczce Umbridge, żonie Draco Malfoy'a, córce Bellatrix, przyjaciółce Voldzia). I'm in love with her :3
Zamieszczę tu również niecenzuralny dla niektórych cytat tego tygodnia "O nie! Ten fiut znowu napisał". Hahahaha, przepraszam, musiałam.
Love, 
Maggie T. ♥

sobota, 7 kwietnia 2012

0.01. We're one in the river and one again after the fall...

  Na białą bokserkę zarzuciła zieloną, flanelową koszulę w kratkę. Zgarniając po drodze najpotrzebniejsze przedmioty w postaci błyszczyka, telefonu, zapasowej pary okularów przeciwsłonecznych i iPod’a dotarła na korytarz. Wsunęła stopy w czarne, wysokie buty. Pożegnała się z Chuck’iem pełnym czułości cmoknięciem w usta i wybiegła z mieszkania trzymając w ręce nadgryzione jabłko. Przed wejściem czekała już na nią Penny. Brunetka ubrana w szarą, sportową bluzę i długie, ciemne rurki trzymała w rękach dwie kawy na wynos. Wręczyła jedną blondynce.
-Jesteś kochana. –Rose uśmiechnęła się promiennie. Popatrzyła uważnie na sine ręce przyjaciółki kurczowo trzymające ciepły kubek. –Jest zimno, a ja znowu będę jedyną osobą ubraną tak idiotycznie pośród ludzi w płaszczach, z parasolami, tak?
-Trafiłaś. Rano było ciepło, ale później uśmiechnięte słoneczko zostało zdominowane i całkowicie zasłonięte przez złe, głupie chmurki, z których na dodatek leci zła, głupia, lodowata ciecz.
-Ten klimat Londynu…nadal nie mogę się przyzwyczaić. Po wakacjach w ojczyźnie ciężko mi wrócić do tego raining town. Jutro wezmę kurtkę, nie będę marznąć. -blondynka wzdrygnęła się, czując chłodny podmuch mocnego wiatru.
-Jesteś tu już rok i dzień w dzień mówisz to samo. –zaśmiała się brunetka. –Słuchaj, a może ja Ci po prostu kupię jakiś płaszczyk czy coś.
-Penny, uwierz mi, gdybym cierpiała na brak okrycia wierzchniego to siadłabym pod supermarketem z tabliczką „Nie pozwól by niewinny człowiek zamarzł. Podziel się resztą lub materiałem”.
-No dobra, przekonałaś mnie…no już mnie nie namawiaj…dobra, kupię Ci tę tabliczkę.
Blondynka wybuchła serdecznym śmiechem. –To kup od razu dwie; „Zbieram też na profesjonalne leczenie psychiatryczne przyjaciółki”.
-Bardzo zabawne, powinnaś zostać komikiem.
-Wszyscy mi to mówią. –powiedziała Rose i w teatralnym geście odrzuciła włosy na plecy.
Przestąpiły próg wysokiego na dwanaście pięter budynku redakcji. W środku, jak zawsze, panował niesamowity gwar. Ludzie biegnący w różnych kierunkach; mężczyźni z aparatami przewieszonymi przez ramię; elegancko ubrane kobiety pędzące na niebotycznie wysokich obcasach i raz po raz zaplątujące się w zawieszone na szyjach identyfikatory. Przyjaciółki ominęły trzymetrową kolejkę do windy i ruszyły w kierunku schodów.
-Rosalie, wejdź do mnie później, mam propozycję nie do odrzucenia! –usłyszały dobiegający z dołu krzyk prezesa korporacji i redaktora naczelnego najbardziej popularnej gazety w Anglii.
Dziewczyna spojrzała porozumiewawczo na Penny. No ładnie, chce ją zwolnić. Nie, na pewno nie chodzi o awans, nie jest aż tak dobra. Wczoraj się trochę spóźniła. Ten wywiad z Taylor Momsen też oddała o dzień za późno. W dodatku ostatnio zagadała się z przyjaciółką i z przerwy wróciła pół gadziny za późno. Czy to powód żeby pozbawiać ją głównego źródła rozrywki i zarobków? Dla blondynki definitywnie.


Stanęła przed drzwiami do gabinetu prezesa. Patrząc na szybę z matowego szkła usiłowała zapanować nad oddechem. Nerwowo przestępując z nogi na nogę układała w głowie formułkę, którą miałaby odklepać w razie ewentualnej straty posady. Ten staż był dla niej niesamowicie ważny. Dał jej wszystko, chłopaka, przyjaciół, pieniądze, nie chciała tego stracić. A mogła nie kupować tej kawy…nacisnęła metalową klamkę i z duszą na ramieniu weszła do jasno oświetlonego pomieszczenia. Światło zwisających z sufitu lamp oślepiło ją, więc wlepiła wzrok w szary świat za oknem.
-Powiedz to szybko i załatwmy wszystko bezboleśnie. -Rose przygotowała się na najgorsze i z pokerową twarzą usiadła na skórzanym fotelu naprzeciw biurka.
-O czym ty mówisz? Myślałaś, że ja chcę …? Coś ty! Chciałem ci zaproponować duży wywiad.- dziewczyna nieco się ożywiła –Spotkasz się z bożyszczem nastolatek tego roku, a mianowicie z laureatami X-Factora, One Direction.
Blondynka parsknęła śmiechem. –Ta, wezmę im smoczki i ciepłe mleko.
-Na twoim miejscu nie żartowałbym z ich wieku zważywszy na to, że jesteście z jednego rocznika.
-No to w takim razie przyniosę grzebień i lakier do włosów…Mat, o czym ja mam rozmawiać z tymi zadufanymi w sobie, bogatymi dzieciakami, którzy ze sztucznym wyrazem twarzy śpiewają swoje plastikowe piosenki? Nie możesz przydzielić tego, komu innemu?
-Jesteś tu najmłodsza…
-To znaczy, że tylko ja się z nimi dogadam?
-Nie. To znaczy, że tylko ty nie możesz ze mną dyskutować i, i tak w końcu nie mając wyjścia to weźmiesz.
-Mogłeś zatrzymać to dla siebie. –powiedziała dziewczyna podnosząc się z miejsca.
-Na pocieszenie powiem Ci, że po takich wrażeniach będziesz kiedyś świetną dziennikarką…o ile się nie zrazisz! –krzyknął, kiedy ona znikała już za drzwiami.


-Harry Styles, to ten w lokach, ten z dużą głową…
-On nie ma dużej głowy! –zaprotestowała Penny rozmawiając z przyjaciółką przez telefon.
Ubrana w luźne, nawet jak na jej styl, dresy i czarną koszulkę na ramiączkach wrzucała właśnie garść truskawek do miksera. Nacisnęła czerwony przycisk i uciekając przed jego hałasem wyszła do innego pokoju.
-Ale taką nieproporcjonalną! Dobra, ten cały ‘Hazza’ jest obecnie stanu wolnego i szuka miłości. Ha, to sobie trochę poszuka! Ty, wiesz, że on spotykał się ze starszą o 14 lat laską? Masakra…biedna kobieta. –podsumowała Rose leżąc na łóżku i przeglądając strony plotkarskie.
-Nie chcę cię martwić, ale cały świat o tym wie. -przyjaciółka nie dostrzegłszy reakcji ze strony blondynki spytała –Po co ty o tym właściwie czytasz?
-Zanim zacznę szukać tematu do rozmów powinnam chyba nauczyć się ich rozróżniać, nie?
-Jestem pod wrażeniem…
-Ten najbardziej męski to Zayn Malik. Boże, oni tu sami sobie zaprzeczają! Jak ktoś może być męski, kiedy spędza kilka godzin w łazience na układaniu włosów i kreowaniu tego „niedbałego i zarazem modnego” look’u?
-Nie wiem, ludzie są głupi. Jak tam jego życie prywatne?
-Tu piszą, że spotyka się z niejaką Melanie Gilbert, fotografem dla Ell, Vouge i Times’a...
-Hej, znam ją! Robiła oprawę graficzną do artykułu o dragach wśród młodzieży.
-To ona? Te zdjęcia są genialne! Taka fajna dziewczyna, a takiego sobie wybrała…
-O gustach się nie dyskutuje.
-Jasne. Kto tam dalej...Nialler Horan, to ten blondyn. W moim wieku, nawet mógłby mi się podobać. Samotnie kroczy przed świat. Chyba musi być z nim coś nie tak…Zero romansów, zero skandali, ubiór normalny.
-Czyżbyś zaczęła się przekonywać? –spytała ironicznie brunetka.
-Czekaj, to jeszcze nie koniec! Następny w kolejce jest Liam Payne.
-Co masz na niego?
-Jeszcze nic…Oo, piszą tu, że w wieku 19 lat dalej śpi z pluszowym misiem.
-No to macie coś wspólnego.
-Bardzo śmieszne. Ty, ja nie wiem czy on przypadkiem nie woli chłopców!
-Chyba żartujesz…
-Słuchaj, od trzech lat nie miał dziewczyny, za to ma…eeem…wielu przyjaciół, w dodatku nosi takie same spodnie jak ja!
-Dorabiasz historię…
-Mów co chcesz, ja wiem swoje. Ostatni –Louis Tomlinson.
-Jakimi komplementami jego obsypiesz?
-Jakiś dziwny jest. Łazi z imprezy na imprezę, chla ile popadnie, sypia z pierwszą lepszą. W dodatku pali i ma dziwne włosy.
-Ty też palisz.
-Sporadycznie.
Drzwi do sypialni Hills otworzyły się i stanął w nich wysoki chłopak o ciemnych, nieco dłuższych włosach. Blondynka nie pożegnawszy się z przyjaciółką nacisnęła czerwoną słuchawkę i odrzuciła telefon na poduszkę. Spojrzała na wiszący na ścianie zegarek. Za dwadzieścia jedenasta.
-Chuck. –powiedziała pustym głosem.-Miałeś być 4 godziny temu. Myślałeś, że sms „Wrócę później” wystarczy? To się pomyliłeś.
-Przepraszam. –wyszeptał. –Chyba nie będziemy robić afery o kilka godzin, prawda? Byłem u Paul’a, oglądaliśmy mecz.
Usiadł obok niej i wziął ją za rękę. –Nie będziemy. –szepnęła. Nie potrafiła się z nim spierać.
Musnął ustami jej policzek. Objęła jego szyję i wtuliła się w tors. Przez chwilę wydawało jej się, że czuje zapach ciężkich damskich perfum. Trwało to tylko moment. Zaraz potem zastąpił go ciepły podmuch jego oddechu.
***
Pierwszy rozdział. Nie chciałam go schrzanić bo to oznaczałoby, że całe opowiadanie będzie do kitu.
Piszcie w komentarzach co sądzicie. Piszcie, to dla mnie naprawdę ważne. Piszcie, a nie przelatujcie wzrokiem moją prośbę i wyłączajcie stronę. Dziękuję.
 love, Gosia ‏ 

wtorek, 3 kwietnia 2012

Prolog.


-Chciałbym Ci przyznać stypendium. Stypendium. Stypendium. Londyn. Ostatni rok. Praca. Wydawnictwo. Czerwone dywany. Gwiazdy. – słuchała tylko pojedynczych słów. Była w zbyt wielkim szoku żeby skupiać się na wyłapywaniu pełnych zdań. Wiedziała, że te kilka słów diametralnie zmieni jej życie. Wybrzmiewały w jej głowie coraz to głośniej, coraz to wyraźniej. Dotarło do niej ich znaczenie, na co odpowiedziała okrzykiem radości i serdecznym ucałowaniem starszego, niskiego pana w sam środek jasnego czoła. Mężczyzna uśmiechnął się nieśmiało i nieco speszony kontynuował odklepywanie profesorskich regułek dotyczących życiowych szans i wyższych celów. Ale dziewczyna już nie słuchała. Wyobraźnia przeniosła ją daleko, daleko w przód.
Wybiegła z budynku  i puściła się pędem wzdłuż zatłoczonej uicy dzieląc się swoim szczęściem z przechodniami. Jej okrzyki radości roznosiły się głośnym echem po blokach; odbijając się od szyb, listków drzew i każdego metra kwadratowego powierzchni Warszawy.

Zamknęła szafkę łazienkową. Drzwiczki z trzaskiem odbiły się od drewnianej konstrukcji, aby opaść z powrotem ucinając drogę do kosmetyków poupychanych w jaskrawych opakowaniach. Opuściła to duszne pomieszczenie, wchodząc do przestronnego korytarza. Podeszłą do okna i otworzyła je na oścież, zachłystując się powiewami świeżego powietrza.
Nagle poczuła miękki, przyjemny dotyk czyichś rąk obejmujących ją w tali. Odchyliła głowę do tyłu, czując na policzku szorstką fakturę dwudniowego zarostu. Spojrzała w górę, ale zamiast śnieżnobiałego sufitu ujrzała parę szmaragdowych oczu. Odwróciła się w stronę chłopaka z bladym uśmiechem na ustach. Lewą ręką zmierzwiła jego włosy, a prawą oplotła wokół jego szyi. Przytuliła się do niego.
-Kocham Cię. –szepnął i włożył twarz w jej jasne włosy.
***

Być może oszalałam, ale postanowiłam stworzyć nowe opowiadanie.
Nie umiem pisać prologów, więc ten nie jest najlepszy. Ta, on nie jest nawet dobry. Takie jest moje zdanie, sami oceńcie.
Mam nadzieję,  że przynajmniej część osób czytających 'Killing me softly' zajrzy tu i napisze co sądzi.
Komentujcie, piszcie czy ktoś to w ogóle będzie czytał ; )
love, Gosia ;3